Skąd się bierze dziura budżetowa? - czyli problemy finansów publicznych w Polsce
Dziura budżetowa to potoczne określenie deficytu. Powstaje on wtedy, gdy wydatki państwa przewyższają jego dochody. Uwaga opinii publicznej najczęściej ? całkowicie niesłusznie - koncentruje się wyłącznie na stanie budżetu rządu centralnego. Finanse państwa - określane fachowo finansami publicznymi - to nie tylko budżet rządu, ale i budżety samorządów oraz różnego rodzaju państwowych funduszy i agencji. Deficyt całego sektora finansów publicznych to część wydatków państwa, która nie ma pokrycia w jego dochodach, czerpanych przede wszystkim z wszelkiego rodzaju podatków i parapodatków nazywanych składkami. Deficyt może być pokryty przychodami ze sprzedaży majątku państwa, czyli z prywatyzacji. Jeśli państwo nie posiada majątku lub blokowana jest prywatyzacja, musi się ono zapożyczać, aby sfinansować deficyt. W ten sposób powstaje dług publiczny, który powiększa się tak długo, jak długo utrzymuje się deficyt.
Przy braku wpływów z prywatyzacji, deficyt oznacza finansowanie części wydatków państwa poprzez zaciąganie wciąż nowych pożyczek, czyli życie na kredyt. Coroczny deficyt jest równoznaczny z ciągłym wzrostem długu publicznego o wielkość równą deficytowi. Każdy dług trzeba kiedyś spłacić. Państwo, w odróżnieniu od gospodarstw domowych i przedsiębiorstw, może co prawda w pewnych granicach zaciągać nowe długi, aby spłacić wcześniejsze. Aby jednak dług nie eksplodował, powodując tym samym bankructwo państwa, musi ono z własnych dochodów, czyli z podatków, opłacać przynajmniej część odsetek od długu. Im dłużej jest utrzymywany deficyt, tzn. im dłużej część wydatków publicznych nie ma pokrycia w dochodach państwa, tym większy jest dług publiczny, od którego trzeba płacić odsetki. Wydatki na nie, czyli tzw. koszty obsługi długu publicznego, zmniejszają wydatki państwa na inne cele lub prowadzą do podniesienia podatków.
Dlaczego jednak państwo wydaje więcej niż wynoszą jego dochody? Otóż, zaciąganie długu pozwala państwu ?dzisiaj? wydać ?jutrzejsze? dochody z podatków. Ale kiedy nadchodzi ?jutro?, okazuje się, że uzyskane właśnie dochody państwo wydało już ?wczoraj? i teraz musi za to zapłacić ? spłacić dług. Dlatego przez wiele lat równowagę między wydatkami a dochodami państwa uznawano za coś normalnego, a brak takiej równowagi, czyli deficyt budżetu ? za stan anormalny. Co najmniej od lat trzydziestych XX wieku wielu ekonomistów postrzega deficyt budżetu jako instrument mogący pobudzać gospodarkę w okresach recesji, czyli przejściowego, powtarzającego się co jakiś czas, spadku aktywności gospodarczej. Duży udział w rozpowszechnieniu się takiego postrzegania deficytu miał angielski ekonomista John Maynard Keynes oraz jego zwolennicy. Keynes upatrywał recepty na przeciwdziałanie kryzysom gospodarczym, taki jak chociażby Wielki Kryzys w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, w zwiększaniu wydatków publicznych finansowanych pożyczkami, a więc w deficycie. Kiedy Keynes opublikował swoją pracę, Wielki Kryzys już minął. Mimo że to niekoniecznie wydatki publiczne przyczyniły się do jego zakończenia przez wiele lat receptę Keynesa uznawano za skuteczny środek na kryzysy i podtrzymanie wzrostu gospodarczego.
Badania empiryczne i doświadczenia międzynarodowe dowodzą, że deficyt finansów publicznych na wiele sposobów hamuje długofalowy wzrost gospodarki. Po pierwsze, oznacza wyższe podatki w przyszłości. Po drugie, zwiększa dług publiczny, od którego odsetki wypychają w pierwszym rzędzie wydatki państwa na cele prorozwojowe ? infrastrukturę, badania naukowe, czy edukację. Po trzecie, ułatwia kierowanie publicznych pieniędzy na cele, które szkodzą lub co najmniej nie przynoszą korzyści społeczeństwu. Po czwarte, pogłębia nierówności w dochodach między bogatymi a biednymi, co z kolei dostarcza rządzącym uzasadnienia dla podnoszenia podatków od dochodu, osłabiających bodźce do pracy, podnoszenia kwalifikacji, oszczędzania i do innowacji. Po piąte, pochłania prywatne oszczędności, które mogłyby finansować inwestycje przedsiębiorstw. Po szóste, zwiększa niepewność co do przyszłych ciężarów podatkowych i stabilności gospodarki, a niepewność nie sprzyja inwestowaniu. Po siódme, wywołuje przypływy i odpływy zagranicznego kapitału portfelowego, co powoduje wahania kursu, utrudniające wymianę międzynarodową. Po ósme, czasem kończy się kryzysem.
Nie tylko w Polsce, ale także w innych krajach, główną przyczyną deficytu finansów publicznych są rozdęte wydatki socjalne. Te wydatki to różnego rodzaju świadczenia społeczne, których płatnikiem jest Zakład Ubezpieczeń Społecznych i Kasa Rolniczych Ubezpieczeń Społecznych. Te dwie instytucje ? niezależnie od stanu koniunktury gospodarczej ? systematycznie odnotowują deficyt. W 2008 roku, w okresie bardzo dobrej koniunktury, kiedy ZUS uzyskiwał ponadprzeciętne wpływy ze składek, na wypłatę rent i emerytur zabrakło mu ponad 30 mld zł. W 2008 roku dochody ZUS uzyskiwane ze składek pokryły jedynie 61 proc. bieżących wydatków na świadczenia. Tę dziurę minister finansów zasypał pieniędzmi z naszych podatków. Niezależnie od obowiązkowych składek na ZUS, w ubiegłym roku każdy podatnik pracujący poza rolnictwem zapłacił za łatanie dziury w ZUS przeciętnie ponad 2200 zł. Przyczyną tego deficytu są wcześniej przyznane przywileje w postaci głownie wczesnych emerytur, ale także niższego wieku emerytalnego kobiet niż mężczyzn, nieszczelnego systemu rentowego i chorobowego czy hojnie przyznawanych rent z tytułu niezdolności do pracy osobom, które mogą pracować. W 2008 roku podatnicy sfinansowali także ponad 15 mld dziurę w budżecie KRUS, który wypłaca świadczenia społeczne rolnikom. Jeżeli doliczymy do tego koszty wczesnych emerytur dla służb mundurowych w kwocie ok. 5 mld zł, łatwo podsumować, że w ubiegłym roku wydatki socjalne obciążyły finanse publiczne w Polsce kwotą ponad 50 mld zł. Odpowiada to 3,9 proc. PKB czyli dokładnie tyle ile w 2008 roku wyniósł cały deficyt sektora finansów publicznych. Ograniczenie wspomnianych wydatków socjalnych z pewnością wzmocniłoby bodźce wielu dotychczasowych beneficjentów do pracy zawodowej. Oznacza to, że zmniejszając rozdęte wydatki socjalne, Polska nie tylko nie odnotowywałaby deficytu finansów publicznych, ale mogłaby uzyskać nadwyżkę.