Rozmowa z Wiktorem Wojciechowskim: "Dług publiczny wzrośnie w tym roku do 680 mld zł", Dziennik Finansowy The Wall Street Journal Polska
Wywiad został opublikowany 8 lipca 2009 roku w Dzienniku Finansowym The Wall Street Journal Polska.
DARIUSZ STYCZEK: Nowela budżetowa spowoduje realny wzrost zadłużenia sektora finansów publicznych w tym roku o blisko 20 mld zł. O ile powiększy przyszłoroczne koszty obsługi zadłużenia?
WIKTOR WOJCIECHOWSKI: Gdyby rząd sfinansował dodatkowe zadłużenie wyłącznie emisją rocznych papierów skarbowych, koszty przyszłorocznej obsługi długu wzrosłyby o blisko 1 mld zł. Będą one jednak nieco wyższe, bo część tego długu zaciągną samorządy i fundusze celowe, takie jak FUS. Warunki finansowe, na jakich mogą się one zadłużać, są zazwyczaj mniej korzystne od oprocentowania bonów skarbowych. Koszty zwiększonego zadłużenia i tak pokryją podatnicy. Przy założeniu deficytu całego sektora finansów publicznych na poziomie 6 proc. PKB dług publiczny w tym roku wzrośnie do ok. 680 mld zł, czyli do ok. 52 proc. PKB.
Do jakich rozmiarów może urosnąć wielkość sztywnych wydatków budżetowych w 2010 r.?
Obecnie wydatki sztywne stanowią blisko 75 proc. wydatków budżetu, wobec np. 47 proc. w 1998 roku. Bez ograniczenia wydatków socjalnych, które wynikają z obowiązujących ustaw, zmniejszanie wydatków elastycznych w 2010 r. jeszcze bardziej pogorszy tę relację.
Najlepiej jest redukować wydatki, bo zarówno podnoszenie podatków, jak i zaciąganie długu szkodzą gospodarce. Wysokie podatki zniechęcają do pracy i oszczędzania, czyli podcinają podstawy wzrostu gospodarczego. Zwiększanie długu publicznego podnosi koszty finansowania, a w długim okresie i tak powoduje konieczność podwyższenia podatków. Przejściowo można dopuścić do wzrostu deficytu, ale nasz deficyt nie jest zjawiskiem przejściowym. Nawet w okresie bardzo dobrej koniunktury mieliśmy w Polsce spory deficyt, a powinniśmy co najmniej odnotować nadwyżkę. Nie ma innej drogi do trwałej redukcji deficytu finansów publicznych niż redukcja wydatków. W ubiegłym roku deficyt sektora finansów publicznych wyniósł 3,9 proc. PKB, czyli przekroczył dopuszczalny poziom 3 proc. Było to w okresie, kiedy nasza gospodarka rozwijała się w tempie prawie 5 proc. rocznie. Silne spowolnienie gospodarcze sprawi, że zdaniem KE deficyt w tym roku osiągnie 6,6 proc, a w przyszłym 7,3 proc. PKB. Aby obniżyć go do 3 proc, musimy zmniejszyć wydatki publiczne, przede wszystkim wydatki socjalne. Podnoszenie podatków wynika z tego, że w przeszłości parlament nie zredukował rozdętych wydatków. Nie ograniczyliśmy rent, nie zaczęliśmy podnosić wieku emerytalnego, zbyt późno i nie dla wszystkich zlikwidowaliśmy wcześniejsze emerytury. Obawiam się, że w przyszłym roku rząd i parlament ograniczą się jedynie do podniesienia podatków.
Komisja Europejska standardowo zaleci nam obniżenie deficytu w perspektywie trzech lat, czyli do 2012 r. Zmniejszenie deficytu do 3 proc. PKB w tym czasie jest wykonalne, jeżeli rządowi i parlamentowi przybędzie determinacji w ograniczeniu rozdętych wydatków socjalnych, a następnie prezydent nie zawetuje tych propozycji.
Dla wielu ekonomistów zwiększenie deficytu budżetowego w tym roku w porównaniu do wcześniejszych założeń nie jest zaskoczeniem. Od wielu miesięcy było wiadomo, że są one całkowicie nierealistyczne. Myślę, że jeżeli rząd przedstawi wiarygodny budżet na 2010 r., który będzie przewidywał utrzymanie deficytu budżetowego na poziomie co najmniej nic wyższym niż w 2009 r. oraz nie będzie wypychał części wydatków publicznych do funduszy celowych, to polskie obligacje zostaną sprzedane bez większych problemów. Gdyby jednak okazało się, że z powodu przyszłorocznych wyborów prezydenckich nie ograniczamy wydatków, wówczas inwestorzy żądali większych odsetek. Nawet gdy odsetki nie wzrosną, to sukcesem będzie większa niż sprzedaż obligacji długoterminowych, które w przeciwieństwie do rocznych bonów skarbowych można wykupić za parę lat.