2008-12-03
Wiktor Wojciechowski: "Prezydent demontuje reformę emerytur", Dziennik Finansowy The Wall Street Journal Polska
Artykuł został opublikowany 3 grudnia 2008 roku.
Lech Kaczyński odmówił podpisania ustawy wprowadzającej kapitałowy system ustalania wysokości rent z tytułu niezdolności do pracy.
Odmawiając podpisu pod nowelizacją ustawy, która wprowadzała kapitałowy system ustalania wysokości rent z tytułu niezdolności do pracy, prezydent zrobił wyłom w reformie emerytalnej. Przez ostatnie 10 lat kolejne rządy konsekwentnie zwlekały z uregulowaniem wielu kwestii, które są niezbędne, aby dokończyć reformę emerytalną. Teraz te zaległości trzeba szybko nadrobić. Jedną z nich jest powiązanie wysokości rent z tytułu niezdolności do pracy z kwotą opłaconych składek na ubezpieczenie emerytalne. Ta zmiana stanowi naturalną konsekwencję reformy emerytalnej, która wprowadza zasadę, że im więcej ktoś zarabia, tym większe będzie otrzymywał świadczenie.
Zawetowana ustawa przewidywała, że wysokości rent z tytułu niezdolności do pracy, rent spowodowanych wypadkiem przy pracy lub chorobą zawodową, będą zależeć od kwoty zwaloryzowanych składek na ubezpieczenie emerytalne oraz od przeciętnego dalszego trwania życia ustalonego każdorazowo dla osoby w wieku 60 lat. W przypadku młodych osób, które uległy wypadkowi i nie zgromadziły odpowiednio dużego kapitału, przewiduje się doliczanie tzw. okresów hipotetycznych. Mają one uzupełniać brakujący staż ubezpieczeniowy do pełnych 30 lat. Przyznając rentę, obecnie ZUS także dolicza hipotetyczne okresy ubezpieczenia, ale tylko do 25 lat.
W nowym systemie wysokość rent w relacji do ostatnio otrzymywanych wynagrodzeń na pewno się obniży. Na takie rozwiązanie nie chciał jednak zgodzić prezydent, wskazując, że wielu rencistów w przyszłości może otrzymać rentę w wysokości zaledwie 30 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Tak faktycznie może się zdarzyć, ale w przyszłości relacja naszych emerytur wypłacanych z I i II filaru do otrzymywanych wynagrodzeń także się obniży. Nie jest to jednak żadne oszustwo, ale dostosowanie wysokości świadczeń do wielkości kapitału zgromadzonego na koncie emerytalnym. Jeżeli nie wprowadzimy zmian w systemie rentowym, wysokość tych świadczeń przewyższy poziom emerytur z nowego systemu. Zaniechanie tej reformy mogłoby doprowadzić do sytuacji, w której bardziej mogłoby się opłacać przechodzenie na rentę niż na emeryturę. Chyba że wcześniej prezydent zawetuje również ustawę o emeryturach kapitałowych i tym samym skutecznie rozmontuje całą reformę emerytalną.
Kapitałowy system rentowy obniżyłby wydatki ZUS na wypłatę rent i zmniejszyłby dziurę w budżecie FUS, którą pokrywamy z naszych podatków. W latach 2009-2020 oszczędności wynikające z wprowadzenia tej ustawy są szacowane na ponad 20 mld zł, przy czym największe kwoty udałoby się zaoszczędzić pod koniec tego okresu. Przykładowo w 2020 r. wydatki na renty mogłyby hyć niższe o 3,9 mld zł w porównaniu do sytuacji, gdybyśmy nie wprowadzali żadnych zmian. Wielkość potencjalnych oszczędności z kapitałowego systemu rent mogłaby być wtedy nawet większa od tych, które wynikają z wprowadzenia emerytur pomostowych. Weto prezydenta przekreśla kolejną szansę na uzdrowienie polskich finansów publicznych. Zwiększa także ryzyko, że prezydent postąpi identycznie w przypadku ustawy o emeryturach pomostowych, która zakłada przecież nie tylko ograniczenie liczby uprawnionych do wczesnego odchodzenia z rynku pracy, ale także zmniejszenie wysokości świadczeń dla osób pracujących w szczególnych warunkach. Istotną zmianą, którą przewidywała zawetowana ustawa o rentach i emeryturach z FUS, jest całkowite zniesienie limitów dochodów pracy, jakie może uzyskiwać rencista.
Obecnie po przekroczeniu 70 proc. przeciętnych wynagrodzeń wysokość renty jest zmniejszana, a po przekroczeniu 130 proc. - całkowicie zawieszana. Zniesienie tych limitów to bardzo dobry pomysł. Po pierwsze limity dochodów niepotrzebnie wpychają część rencistów w szarą strefę i zmniejszają potencjalne dochody z podatków i składek ubezpieczeniowych. Po drugie zniechęcając do aktywności zawodowej, w wielu przypadkach mogą utrwalać faktyczną niezdolność do pracy. Trzeba naprawdę dużo złej woli, aby całkowite zniesienie limitów dochodów zinterpretować jako sposób na zmuszenie rencistów do pracy zawodowej, dzięki której będą mogli dorobić do niskiej renty. Obecna duża liczba rencistów to problem odziedziczony z przeszłości. W 2007 r. blisko 1,2 mln osób w wieku produkcyjnym otrzymywało z ZUS renty z tytułu niezdolności do pracy. Nie odzwierciedla to jednak złego stanu zdrowia Polaków, ale jest wynikiem błędnej polityki z początku transformacji. Chcąc ograniczyć wzrost bezrobocia, wielu pracownikom proponowano wtedy wczesną emeryturę lub nabycie prawa do renty. To właśnie wtedy zafundowaliśmy sobie wielu zdolnych do pracy rencistów. Na początku lat 90. ZUS przyznawał przeciętnie 250 tys. rent inwalidzkich rocznie. Szczęśliwie w 1997 r. zaostrzono kryteria przyznawania rent i w ostatnich latach prawo do renty z tytułu niezdolności do pracy nabywa tylko ok. 50 tys. osób rocznie.
Lech Kaczyński odmówił podpisania ustawy wprowadzającej kapitałowy system ustalania wysokości rent z tytułu niezdolności do pracy.
Odmawiając podpisu pod nowelizacją ustawy, która wprowadzała kapitałowy system ustalania wysokości rent z tytułu niezdolności do pracy, prezydent zrobił wyłom w reformie emerytalnej. Przez ostatnie 10 lat kolejne rządy konsekwentnie zwlekały z uregulowaniem wielu kwestii, które są niezbędne, aby dokończyć reformę emerytalną. Teraz te zaległości trzeba szybko nadrobić. Jedną z nich jest powiązanie wysokości rent z tytułu niezdolności do pracy z kwotą opłaconych składek na ubezpieczenie emerytalne. Ta zmiana stanowi naturalną konsekwencję reformy emerytalnej, która wprowadza zasadę, że im więcej ktoś zarabia, tym większe będzie otrzymywał świadczenie.
Zawetowana ustawa przewidywała, że wysokości rent z tytułu niezdolności do pracy, rent spowodowanych wypadkiem przy pracy lub chorobą zawodową, będą zależeć od kwoty zwaloryzowanych składek na ubezpieczenie emerytalne oraz od przeciętnego dalszego trwania życia ustalonego każdorazowo dla osoby w wieku 60 lat. W przypadku młodych osób, które uległy wypadkowi i nie zgromadziły odpowiednio dużego kapitału, przewiduje się doliczanie tzw. okresów hipotetycznych. Mają one uzupełniać brakujący staż ubezpieczeniowy do pełnych 30 lat. Przyznając rentę, obecnie ZUS także dolicza hipotetyczne okresy ubezpieczenia, ale tylko do 25 lat.
W nowym systemie wysokość rent w relacji do ostatnio otrzymywanych wynagrodzeń na pewno się obniży. Na takie rozwiązanie nie chciał jednak zgodzić prezydent, wskazując, że wielu rencistów w przyszłości może otrzymać rentę w wysokości zaledwie 30 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Tak faktycznie może się zdarzyć, ale w przyszłości relacja naszych emerytur wypłacanych z I i II filaru do otrzymywanych wynagrodzeń także się obniży. Nie jest to jednak żadne oszustwo, ale dostosowanie wysokości świadczeń do wielkości kapitału zgromadzonego na koncie emerytalnym. Jeżeli nie wprowadzimy zmian w systemie rentowym, wysokość tych świadczeń przewyższy poziom emerytur z nowego systemu. Zaniechanie tej reformy mogłoby doprowadzić do sytuacji, w której bardziej mogłoby się opłacać przechodzenie na rentę niż na emeryturę. Chyba że wcześniej prezydent zawetuje również ustawę o emeryturach kapitałowych i tym samym skutecznie rozmontuje całą reformę emerytalną.
Kapitałowy system rentowy obniżyłby wydatki ZUS na wypłatę rent i zmniejszyłby dziurę w budżecie FUS, którą pokrywamy z naszych podatków. W latach 2009-2020 oszczędności wynikające z wprowadzenia tej ustawy są szacowane na ponad 20 mld zł, przy czym największe kwoty udałoby się zaoszczędzić pod koniec tego okresu. Przykładowo w 2020 r. wydatki na renty mogłyby hyć niższe o 3,9 mld zł w porównaniu do sytuacji, gdybyśmy nie wprowadzali żadnych zmian. Wielkość potencjalnych oszczędności z kapitałowego systemu rent mogłaby być wtedy nawet większa od tych, które wynikają z wprowadzenia emerytur pomostowych. Weto prezydenta przekreśla kolejną szansę na uzdrowienie polskich finansów publicznych. Zwiększa także ryzyko, że prezydent postąpi identycznie w przypadku ustawy o emeryturach pomostowych, która zakłada przecież nie tylko ograniczenie liczby uprawnionych do wczesnego odchodzenia z rynku pracy, ale także zmniejszenie wysokości świadczeń dla osób pracujących w szczególnych warunkach. Istotną zmianą, którą przewidywała zawetowana ustawa o rentach i emeryturach z FUS, jest całkowite zniesienie limitów dochodów pracy, jakie może uzyskiwać rencista.
Obecnie po przekroczeniu 70 proc. przeciętnych wynagrodzeń wysokość renty jest zmniejszana, a po przekroczeniu 130 proc. - całkowicie zawieszana. Zniesienie tych limitów to bardzo dobry pomysł. Po pierwsze limity dochodów niepotrzebnie wpychają część rencistów w szarą strefę i zmniejszają potencjalne dochody z podatków i składek ubezpieczeniowych. Po drugie zniechęcając do aktywności zawodowej, w wielu przypadkach mogą utrwalać faktyczną niezdolność do pracy. Trzeba naprawdę dużo złej woli, aby całkowite zniesienie limitów dochodów zinterpretować jako sposób na zmuszenie rencistów do pracy zawodowej, dzięki której będą mogli dorobić do niskiej renty. Obecna duża liczba rencistów to problem odziedziczony z przeszłości. W 2007 r. blisko 1,2 mln osób w wieku produkcyjnym otrzymywało z ZUS renty z tytułu niezdolności do pracy. Nie odzwierciedla to jednak złego stanu zdrowia Polaków, ale jest wynikiem błędnej polityki z początku transformacji. Chcąc ograniczyć wzrost bezrobocia, wielu pracownikom proponowano wtedy wczesną emeryturę lub nabycie prawa do renty. To właśnie wtedy zafundowaliśmy sobie wielu zdolnych do pracy rencistów. Na początku lat 90. ZUS przyznawał przeciętnie 250 tys. rent inwalidzkich rocznie. Szczęśliwie w 1997 r. zaostrzono kryteria przyznawania rent i w ostatnich latach prawo do renty z tytułu niezdolności do pracy nabywa tylko ok. 50 tys. osób rocznie.
Komentarze:
Brak komentarzy, bądź pierwszy - skomentuj powyższy tekst.